Nie wiecie?
No wstyd nie widzieć :-D
Pewnie nikt by się tym nie interesował przez kolejne 40 lat, gdyby nie to, że na tych terenach odkryto… ropę naftową.
A tę, jak wiecie, natychmiast trzeba "wyzwolić".
Sporne terytorium należy do Etiopii, o jego przyłączenie do Somalii walczy Front Wyzwolenia Zachodniej Somalii (w latach 1974-1984 nosił nazwę Narodowego Frontu Wyzwolenia Ogadenu) i właśnie na terenach Ogadenu organizacja ta prowadzi działania przeciwko wojskom rządowym.
Jakiś czas temu, bo w roku 2011 pojawiła się w szwedzkich mediach informacja, że w wydobycie ropy naftowej na tym spornym terytorium zaangażowana jest (poprzez swoją spółkę zależną - Africa Oil) szwedzka firma Lundin Petroleum.
Smaczku dodają dwie informacje – że armia rządowa dokonuje masakr ludności cywilnej w celu zabezpieczenia interesów przedsiębiorstw wydobywczych. Druga ciekawostka – w zarządzie firmy zasiadał Carl Bildt – ówczesny Minister Spraw Zagranicznych Rządu Królestwa Szwecji. Firma natomiast przedstawia się jako dobroczyńca miejscowej ludności: wierci studnie, buduje drogi, a ropę to tak tylko przy okazji wydobywa :-D
To skłania dwóch szwedzkich freelancerów – dziennikarza Martina Schibbye i fotografa Johana Persona do wyprawy do Ogadenu w celu zweryfikowania danych na miejscu.
Jednak sposób organizacji tego przedsięwzięcia ma daleko idące konsekwencje dla ich dalszych losów. Otóż, chcą przekroczyć granicę somalijsko-etiopską nielegalnie. W dodatku w asyście bojowników Narodowego Frontu Wyzwolenia Ogadenu uznanego przez rząd w Addis Abebie za organizację terrorystyczną. Wyjeżdżają najpierw do Kenii. Tam w mieście Dadaab, gdzie mieści się największy obóz dla uchodźców przeprowadzają wywiady z uciekinierami z interesujących ich terenów.
Uchodźcy potwierdzają wersję o terrorze, jakiego dopuszczają się wojska rządowe, ale ma to miejsce w innych rejonach Ogadenu, niż te, na których pracują ludzie z Africa Oil.
„Nie ma ONLF (czyli Ogaden National Liberation Front) to nie ma wojska”I w tym momencie włącza się naszym bohaterom tego typu wersja myślenia :
„… - Wygląda na to, że w sektorze Africa Oil jest dość spokojnie [Martin] – rzucam na próbę i patrzę w oknoPo tym tekście opadły mi ręce. To są podobno doświadczeni specjaliści od Afryki. Zarzuty, że w kraju afrykańskim ktoś „ …korzysta z tej samej infrastruktury co wojsko…” mnie powaliły.
-So what? To, że ich sektor leży w spokojniejszych stronach to zwalnia ich od odpowiedzialności? Powiedz mi jaki wielbłąd, jaki rebeliant czy etiopski żołnierz przejmuje się tymi granicami? Myślisz, że jak coś się dzieje 100, 200 km. dalej to nie mają z tym nic wspólnego? [Johan]
- Ale spotkaliśmy dziś ludzi, którzy mówią, że jest spokojnie i nie możemy oskarżać przedsiębiorstw, że chronią się przed atakami rebeliantów? [Martin]
- Właśnie, że możemy – oponuje Johan – Przecież tu nie chodzi o jakieś gwałty popełniane akurat w szwedzkim sektorze, czy o to, że Lundin pożera dzieci, bo nikt tak nie twierdzi – rzecz tylko w tym, że oni pogłębiają konflikt, kiedy próbują szukać nafty zanim nastąpi pokój. To tak trudno pojąć? Lundin robi burdel i nie ponosi za to żadnych konsekwencji. Ten region jest jak gniazdo os, śmierdzi strachem i krwią, co do tego wszyscy są chyba zgodni? Przecież to bzdura, żeby utrzymywać, że nie ponosi się odpowiedzialności za to, co dzieje się kawałek dalej. Spółka korzysta z tej samej infrastruktury co wojsko…”
A z jakiej ma korzystać?
Z wybudowanej przez rebeliantów (a nie, ci nie mają czasu na pierdoły), czy może wybudować nową, alternatywną ?
To już wzbudziło moją pewną nieufność w stosunku tych dwóch panów.
To już nie jest wyprawa, aby coś odkryć, ale ekspedycja mająca na celu znalezienie dowodów na założone z góry teorie o winie Africa Oil.
Kolejna kwestia – aby dostać się na terytorium Etiopii korzystają z usług partyzantów. OK, ale już zaczynają mi śmierdzieć dwie kolejne kwestie.
Otóż – do przyjaciół Etiopii i obecnego rządu tego kraju należą między innymi Izrael i Wielka Brytania.
Wiecie, gdzie znajduje się biuro ONLF, przez które Martin i Johan kontaktują się z tą organizacją?
W… Londynie. Coś tu jest nie tak. Jeżeli jest to kraj zaprzyjaźniony z Etiopią to co wstrzymuje brytyjskie służby przed zamknięciem tego przybytku w 15 minut zwłaszcza, że należy do organizacji uznanej przez rząd w Addis Abebie za terrorystyczną??? Druga rzecz – jak mawiał jeden z największych autorytetów w zakresie wojen Napoleon Bonaparte:
”Żeby prowadzić wojnę potrzeba trzech rzeczy: pieniędzy, pieniędzy i pieniędzy.”A tutaj za pomoc w nielegalnym przedostaniu się do Etiopii organizacja prowadząca wojnę od - przypominam 40 lat - nie chce żadnej opłaty. Dalej - obiecuje nie ingerować w to, co napiszą obaj dziennikarze. To co to jest ? Partyzantka czy organizacja charytatywna?
Wracając do meritum – Martin i Johan po dwutygodniowym oczekiwaniu na przerzut do Etiopii przebywają na terenie Somalii. Tam, żeby uniknąć porwania zatrudniają lokalnych ochroniarzy. Z nudów robią zdjęcia. W tym jedno, które również będzie miało wpływ na to, co spotkało ich później.
Otóż – Johan zamienił się z chwilowo z ochroniarzem na „narzędzia pracy” – oddał mu swojego Canona, a sam wziął do ręki AK-47. I tą scenę uwiecznił Martin.
Po przekroczeniu granicy i przyłączeniu się do grupy rebeliantów przez kilka dni uciekają przed pościgiem armii rządowej. Zdradza ich jedno – ślady nietypowego w tym regionie obuwia. Wojsko etiopskie podąża ich śladem jak po sznurku. Podczas próby zatrzymania grupy, z którą podróżowali dochodzi do wymiany ognia pomiędzy lokalną, prorządową milicją a ONLF. Obaj dziennikarze odnoszą rany postrzałowe.
Zostają aresztowani i po krótkim czasie przekazani regularnej armii.
Trafiają do aresztu śledczego policji federalnej Maikewali, a później do więzienia federalnego Kality w Addis Abebie.
Postawiono im zarzuty przynależności do organizacji terrorystycznej, wspierania terrorystów i nielegalnego przekroczenie granicy.
Wtedy nasi bohaterowie poruszają niebo i ziemię, aby wydostać się na wolność.
Powiadamiają swoje „zabezpieczenie" w Szwecji, które błyskawicznie informuje o ich zatrzymaniu media oraz szwedzki MSZ.
I tutaj następuje fragment opowieści, który rozkłada mnie na łopatki.
Panowie zaczynają czuć się „więźniami sumienia” i uważają że jako dziennikarze „walczący o prawdę” nie podlegają normalnym procedurom. Uważają, że ich uwięzienie jest co najmniej niestosowne.
Podsumujmy - przekraczają nielegalnie granicę, zostają złapani w towarzystwie uzbrojonych bojowników z organizacji uznawanej za terrorystyczną. Mają zdjęcia, na których pozują z bronią w otoczeniu innych uzbrojonych ludzi. Nie wiem jak do Was, ale do mnie tłumaczenie, że na zdjęciu „to są ich somalijscy ochroniarze, a nie partyzanci", nie przemawia. Nie podejrzewam, aby ci ochroniarze nosili jakieś uniformy umożliwiające odróżnienie ich od terrorystów, a samo słowo osób które popełniły przestępstwa to lekko za mało. Owszem, prokurator dość swobodnie podchodził do materiału dowodowego, ale samo popełnienie czynów zabronionych na całym świecie nie podlegała dyskusji.
Argumentacja, że dziennikarze mają prawo… łamać prawo, jeżeli jest to podyktowane „stanem wyższej konieczności” jakoś nie przekonało Wysokiego Sądu.
Johan i Martin zostali skazani na 11 lat więzienia. Zarzuty przynależności do organizacji terrorystycznej zostały oddalone, wspierania grupy terrorystycznej i nielegalnego przekroczenie granicy – utrzymane.
Presja medialna na rząd etiopski dawała rezultat odwrotny do założonego.
Czy ktokolwiek z Was zna kraj, w którym nielegalne przekroczenie granicy w towarzystwie antyrządowej bojówki jest traktowane pobłażliwie, bo to przecież „panowie dziennikarze” raczyli złamać prawo.
I nie przemawia do mnie argument, przedstawiony przez jednego ze świadków obrony – Adriana Blomfielda [A.B] z „Daily Telegraph” :
„… [sędzia] - Czy był pan kiedyś aresztowany?Jasne, w kraju w którym obowiązują szczególne przepisy bezpieczeństwa, z wojskową cenzurą prewencyjną prasy i innych mediów Pan Dziennikarz przekracza nielegalnie granicę w towarzystwie bojówki Hezbollahu a Aman czy Mossad weryfikuje jego dane w 40 min. I puszcza go wolno.
- [A.B] – złapało mnie kiedyś wojsko izraelskie, to było na terenie Izraela, po nielegalnym przejściu przez granicę razem z Hezbollahem.
[sędzia] – I co się wtedy stało?
[A.B] – W ciągu 40 min. izraelskie służby wywiadowcze potwierdziły, że jestem dziennikarzem i zostałem od razu wypuszczony…”
Już to widzę oczyma wyobraźni :-)
Pewnie jeszcze na pożegnanie wspólnie odśpiewali i odtańczyli „Hawa nagila”.
Zdecydowanie bardziej pomocne są działania dyplomatyczne szwedzkiego ambasadora, który nieformalnymi kanałami, kontaktuje się z placówkami dyplomatycznymi innych krajów.
Szwedzcy dziennikarze zarzucają premierowi Etiopii „upolitycznienie procesu” i „wydanie na nich wyroku przed procesem”.
Absolutnie nie zauważają pewnego curiosum: sami naciskają na szwedzkiego ambasadora, aby uczynił to samo i sugerują, że Unia Europejska powinna… zerwać wszelkie stosunki dyplomatyczne z Etiopią w celu wywarcia nacisku na rząd etiopski i ich uwolnienia. No kompletna paranoja.
Dodatkowo, żeby było zabawniej podczas wizyty w Addis Abebie z okazji World Economic Forum (przeciwko któremu oczywiście nasi bohaterowie protestują, bo więzieni są w tym kraju niezależni dziennikarze i opozycja) odwiedza ich w więzieniu… Minister Spraw Zagranicznych Szwecji, przeciwko któremu, między innymi, chcieli napisać artykuł.
Martin i Johan opisują swoją więzienną gehennę, jednak nie mają problemów, aby spotkać się z przedstawicielami swojego MSZ, a także z comiesięcznymi wizytami rodzin. Ciekaw jestem w którym kraju (pewnie poza Skandynawią) więźniowie skazani za tego typu przestępstwa mają takie przywileje.
Jeszcze jedna ciekawostka – kontrolę nad tym zakładem penitencjarnym sprawują… komitety złożone z osadzonych. Bywa tak, że na zmianie że jest 2 (słownie dwóch) klawiszy.
Może powinni Panowie Dziennikarze przeczytać co nieco na temat więzień w Ameryce Południowej, innych krajach Afryki lub aspirującej do Unii Europejskiej Turcji.
Oczywiście, że nie popieram rządów, które strzelają do swoich obywateli, wysiedlają ich czy zamykają opozycjonistów czy dziennikarzy w więzieniach.
Jednak czy relacje uciekinierów są rzetelne? Czy faktycznie nie mieli nic wspólnego z ONLF?
To, po lekturze innych książek o Afryce budzi moje wątpliwości.
Również okolica jest „ciekawa”. Była już bowiem wcześniej jedna, udana, próba oderwania prowincji od Etiopii. To tak sobie „poprawili” byt mieszkańcy tej prowincji że ho ho...
Piszę tutaj o Erytrei.
A co nam powie o tym kraju niezawodna Ciotka Wiki?
„…Jedyną legalną partią polityczną w Erytrei jest Ludowy Front na rzecz Demokracji i Sprawiedliwości, założony w 1970 roku. Od chwili uzyskania niepodległości w Erytrei nigdy nie odbyły się wybory na żadnym szczeblu władzy, co jest ewenementem na skalę światową (w innych państwach autorytarnych i totalitarnych przeprowadza się wybory pokazowe) […]W 2007 roku Erytrea została sklasyfikowana na ostatnim, 179. miejscu w rankingu organizacji obrony wolności prasy „Reporterzy bez Granic”, dotyczącego wolności mediów, a w 2016 roku ponownie na ostatnim, 180. Miejscu….”
Szwedzcy dziennikarze zostali ułaskawieni po tytułowych 438 dniach, zamiast po 4015.
Czy czegoś się nauczyli, prosząc o łaskę rząd Etiopii?
Nie wiem, ale po uwolnieniu wykonali telefon do biura ONLF w Londynie.
Tytuł: 438 dni. Nafta z Ogadenu i wojna przeciw dziennikarzom
Tytuł oryginału: 438 Dagar
Autorzy: Martin Schibbye, Johan Persson,
Tłumaczenie: Mariusz Kalinowski
Wydawnictwo: Czarne
Data wydania polskiego: listopad 2015
Liczba stron: 496
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Drogi Czytelniku - pisząc komentarz, zgadzasz się na przetwarzanie swoich danych osobowych