Znany Wam już z dwóch wcześniejszych części trylogii Philipa Rotha pisarz Nathan Zuckerman rozpoczyna kolejną opowieść w
roku 1998. To czas „afery rozporkowej” Billa Clintona, kiedy (jak określił to
narrator tej historii) w Ameryce zatriumfowała, po raz kolejny zresztą „świętoszkowatość”. Ja na użytek własny tę przypadłość nazywam
hipokryzją. Nie jest ona, niestety, przypadłością występującą tylko
okresowo i wyłącznie w USA. Z własnego podwórka znamy wielkich specjalistów od moralności,
patriotyzmu i „przyzwoitego prowadzenia się". To, że cześć z tych apologetów
cnót wszelakich samemu jest na przykład rozwodnikami czy osobnikami
maltretującymi rodzinę w zapale iście inkwizytorskim jakoś umyka nie tylko im
samym, ale i gawiedzi, która też ma sporo za uszami. Jednak z wielką
przyjemnością i wypiekami na twarzy, jak to z gawiedzią i motłochem bywa,
śledzą publiczne smaganie przeciwników politycznych swoich idoli. A później –
sami wynajdują własne ofiary. W takiej właśnie sytuacji znalazł się szanowany
profesor filologii klasycznej Coleman „Silky” Silk. Co spowodowało problemy
wiekowego już profesora? Otóż, w szóstym tygodniu semestru, wyczytując nazwiska
dwojga studentów, którzy do tej pory nie zaszczycili go obecnością na swoich
zajęciach wygłosił następującą kwestię:
”Czy ktoś z państwa zna te osoby? Czy to żywi ludzie, czy może zmory?”
Okazało się że lokalni „sprawiedliwi i prawi”
doszukali się w tej wypowiedzi.... rasizmu. Dlaczego? Ano dlatego, że w jakimś
słowniku słowo „zmora” oprócz klasycznego znaczenia miało znaczenie drugie.
Było to „pogardliwe określenie Murzyna”. Profesor Silk pełnił przez kilka lat
rolę dziekana i wprowadził pewne zmiany, które nie przysporzyły mu nadmiaru
przyjaciół. Wręcz przeciwnie - uczelnianych
„leśnych dziadków” doprowadziły do furii. Zaczął bowiem od nich wymagać.... publikacji
naukowych w innym periodyku niż lokalne „Athena Notes”(sponsorowane zresztą
przez jakiegoś krewnego czy znajomego królika), których wartość naukowa była
żadna. Sprowadził sporo „młodej krwi” dzięki czemu uczelnia zaczęła przypominać
co nieco ośrodek uniwersytecki, a nie kółko wzajemnej adoracji.
Między innymi za jego rządów rozpoczął pracę jako wykładowca, pierwszy
czarny doktor. Było on pierwszym Murzynem, który w tej
szacownej placówce pełnił inna rolę niż sprzątacza czy woźnego. Ale nawet on
nie wsparł swojego mentora. Po raz kolejny pojawi się zapewne pytanie „dlaczego?” Dlatego, że dzięki temu
czarni aktywiści mogli ugrać coś więcej dla siebie. Zwiększenie ilościowe
czarnej kadry dydaktycznej itp. Profesor Silk, jako osoba pryncypialna złożył
rezygnację, nie idąc na układ, że wystarczy, że..... przeprosi studentów za swoje
słowa. Uznał, że jeżeli nie daje się wiary jego słowom, to nie widzi dla siebie
miejsca na tej uczelni. Cała ta sytuacja doprowadziła (w opinii Colemana) do
śmierci jego żony. Po odejściu z uczelni całkowicie odciął się od swej
profesorskiej przeszłości. A dzięki wynalazkowi , który z siedemdziesięciolatka
robi młodzieniaszka, czyli viagry przypomniał sobie stare dzieje, kiedy był
wielkim miłośnikiem (i konsumentem) uroków płci niewieściej. Związał się z
34-letnią niepiśmienną sprzątaczką, którą poznał jeszcze na uczelni. Ze swoich
problemów i sekretów zwierzył się swemu sąsiadowi – Nathanowi.
Przez splot zdarzeń, o których nie będę tutaj
pisał z oczywistych względów Nathan Zuckerman poznaje historię życia
„Silky”ego”. A to co odkrył dowodzi bez jakichkolwiek wątpliwości, że wypowiedź
Colemana nie była rasistowska.
W mojej
ocenie "Ludzka skaza" to najlepsza część trylogii amerykańskiej Rotha.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Drogi Czytelniku - pisząc komentarz, zgadzasz się na przetwarzanie swoich danych osobowych