Autobiograficzna historia młodej kobiety, która
włączyła się w działalność konspiracyjną podczas II Wojny Światowej.
I pewnie byłaby to kolejna książka o bohaterskiej
łączniczce z AK, gdyby nie fakt, że sytuacja nieco przerosła Autorkę. Jednak żeby być
sprawiedliwym wobec 23-letniej dziewczyny, to nie Ona popełniła błąd
przerostu ambicji, ale jej przełożeni którzy uznali, że osoba tak odważna, jak
„Lusia” (akurat w Jej przypadku odwaga była raczej efektem ograniczonej wyobraźni co
do potencjalnych konsekwencji swoich czynów) sprawdzi się jako wywiadowca. Podjęli więc decyzję o przeniesieniu
jej do wywiadu AK, aby zajęła się..... operacyjnym
rozpracowywaniem NKWD, zgłaszając się doń jako „patriotka” która uwierzyła w
deklaracje radzieckie o chęci „współpracy i pomocy" żołnierzom Armii Krajowej. W mojej opinii był to po
prostu czystej wody idiotyzm, żeby do pojedynku z zawodowcami wysłać
całkowicie „zieloną” młodą dziewczynę.
To się po prostu nie mogło skończyć dobrze.
Powstanie Warszawskie dodatkowo praktycznie całkowicie unicestwiło całą organizację, nie oszczędzając wywiadu. Lusia została sama z zadaniami niemalże
niewykonalnymi, gdzie kontakty z przełożonymi były sporadyczne. Jak już pisałem
i podkreślam ponownie – wysłano do działalności jako agenta wewnątrz NKWD osobę
zupełnie nieprzeszkoloną, która na dodatek jeszcze za niemieckiej okupacji
miała ogromne problemy z utrzymaniem zasad konspiracji.
Po prawdzie to nie tylko Ona – amatorszczyzna sporej
części żołnierzy Armii Krajowej była powalająca, a legendy o nieformalnym
„mundurze” AK czyli wyglansowanych oficerkach, angielskim długim płaszczom z
nieodłącznymi papierosami „Camel” w ustach usłyszałem od weteranów i
znajdowałem potwierdzenie tego faktu w różnych książkach.
Funkcjonowanie pod tak ogromną presją, łącznie z
tym, że nawet najbliższa rodzina brała ja za zdrajczynię doprowadziło do
zerwania współpracy z NKWD i ucieczki w rodzinne strony bez informowania
przełożonych z Armii Krajowej.
Jednak, mimo tej nauczki, powojenni dowódcy Lusi
nie byli w stanie zrezygnować z jej usług, bo przecież za chwilę pojawi się
„Generał Anders na białym koniu”.
Zachęcono naszą bohaterkę do ponownego podjęcia
gry – tym razem miała wstąpić do Milicji Obywatelskiej i nawiązać kontakty z
lokalnym Urzędem Bezpieczeństwa, aby zdobywać informacje o planowanych akcjach.
Pewnego dnia usłyszała o planowanym przewozie tony
cukru oraz znacznej kwoty pieniędzy. Okazało się to pułapką w którą
nieopatrznie wprowadziłaby oddział
prosto w ręce UB. Udało jej się skontaktować z nimi i wstrzymać akcję. Sama
jednak podjęła wyjątkowo głupią, nawet jak na jej możliwości, decyzję. Otóż
postanowiła „zarekwirować” pieniądze osobiście na oczach swoich kolegów z MO i
UB.
Udało jej się to, ale po dość krótkim czasie
została ujęta i skazana na 10 lat pozbawienia wolności.
To nie jest cała historia, ma ona wiele innych, równie interesujących elementów.
Ale tego nie zdradzę – nie chcę psuć Wam
przyjemności czytania. A warto, bo nie jest to landrynkowa opowieść jakimi karmią
nas pewne kręgi „genetycznych patriotów” i innych ”bohaterów
podziemia”, którzy w czasach realnego socjalizmu byli tak głęboko
zakonspirowani, że o ich bohaterstwie nie wiedziała nawet najbliższa rodzina,
nikt z działaczy organizacji niepodległościowych ani nawet ci, z którymi ramię w ramię walczyli.
No, może, ewentualnie wiedział kot.
Tytuł: Randka z wrogiem
Autorzy: Ludwika Zachariasiewicz
Wydawnictwo: Wydawnictwo Naukowe PWN
Data wydania polskiego: marzec 2017
Liczba stron: 136
Data wydania polskiego: marzec 2017
Liczba stron: 136
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Drogi Czytelniku - pisząc komentarz, zgadzasz się na przetwarzanie swoich danych osobowych