Polska w latach 30-tych
ubiegłego wieku nie była miejscem łatwym do życia. Mimo tytanicznej pracy, jaką
wykonali nasi przodkowie sklejając w jedną całość trzy kawałki Ojczyzny, w których przez 123 lata
obwiązywały dwa różne języki, trzy systemy prawne, skarbowe, miary czy wagi
nadal wszechobecne było poczucie niepewności granic. Kraj
był skrajnie zdewastowany i rozszabrowany przez wędrujące tam i z powrotem armie
– często głodne i zdemoralizowane. Dodatkowo Polska była silnie zróżnicowana etniczne. Aktualnie mamy ogromny komfort homogeniczności
– Polacy stanowią w Polsce 97,09% populacji, a tylko 1,55% obywateli deklaruje się jako
osoby innej narodowości. Dla porównania – jako etniczni Polacy w 1931 roku deklarowało
się tylko niecałe 69% mieszkańców Polski.
Bieda, rozwarstwianie społecznie, bardzo zróżnicowany
poziom wykształcenia (u progu niepodległości sytuacja w szkolnictwie
powszechnym była zróżnicowana w zależności od regionu) sprzyjały konfliktom.
Jesteśmy wyjątkowo dziwną
nacją, skoro nawet teraz potrafiliśmy podzielić się na dwa wzajemnie
nienawidzące się plemiona. Do tego, aby się zwalczać i znajdować „w siódmym niebie
nienawiści” jak śpiewa Janusz Panasewicz z „Lady Pank” nie potrzebujemy Żydów,
Niemców czy Ukraińców. Nasi przodkowie mieli pod tym względem jeszcze większy
„komfort”, wszystkie wymienione nacje żyły w granicach II RP.
Dlatego z ogromnym
zainteresowaniem przeczytałem reportaż Anny Pamuły, która podjęła się
prześledzenia losów diaspory polskich Żydów w Kostaryce, kraju nawet teraz dość
egzotycznym i tak naprawdę mało znanym.
Co skłoniło ich do wyjazdu z Polski jeszcze
przez wybuchem II Wojny Światowej? Jak się tam odnaleźli, czy odnieśli sukcesy i jakie są ich
wspomnienia wobec „starego kraju”?
Na pierwsze pytania odpowiedzi są takie, jakich udziela, udzielało, a pewnie i udzielać będzie w przyszłości wielu Polaków. Wyruszyli w poszukiwaniu
lepszego życia w Ameryce, ale że ta wymarzona Ameryka była dla części z nich
niedostępna, a jedynym krajem dającym jakieś perspektywy była Kostaryka –
to tam się osiedlili. Potomkowie „Polacos” w znacznej części zrobili kariery
zarówno w nauce, biznesie, jak i w polityce. Jednak o Polsce, szczególnie ci,
którzy z niej wyjechali ponad 70 lat temu, mają jak najgorszą opinię. Za
antysemityzm, nienawiść itp. Szczerze mówiąc w takich sytuacjach zaczyna się we
mnie budzić radykalny patriota, mimo, że zgadzam się z diagnozą Marszałka Piłsudskiego, że„Polacy to wspaniały Naród, tylko ludzie qrvy”
Pewne pytania, które zadają
bohaterowie tej opowieści, są w mojej opinii bardzo tendencyjne np. dlaczego
poszczególni Polacy, jakich spotkali na swojej drodze życiowej zrobili im taką
czy inną krzywdę. Było i o przedwojennych antysemitach, wojennych
szmalcownikach i innych upiorach przeszłości. W takich sytuacjach ja też
zaczynam stawić pytania: czy tylko Polacy byli w latach 30-tych antysemitami? Nie
chodzi mi bynajmniej o niemiecką III Rzeszę, ale o cudowną Francję, gdzie w
przeciwieństwie do Polski za pomoc Żydom nie trafiało się pod ścianę, a jedynie
narażało na areszt lub grzywnę. Jednak francuskich „Sprawiedliwych Wśród Narodów
Świata” jakoś zbyt wielu na tablicach w Yad Vashem nie widać. W Stanach Zjednoczonych
antysemityzm też miał się znakomicie.
Co zrobili Amerykanie i amerykańscy Żydzi
z raportem Jana Karskiego „The Mass Extermination of Jews in German Occupied
Poland” z 1942 roku?
Kto pomagał NKWD polować na przedstawicieli polskiej inteligencji
na terenach zagarniętych przez ZSRR w 1939 roku? Kim byli powojenni oprawcy
tacy jak Mieczysław Mietkowski (Mojżesz Bobrowicki), Salomon Morel, Roman
Romkowski (Natan Grynszpan-Kikiel), Józef Różański (Goldberg) czy dyrektor Departamentu V MBP Julia Brystiger?
Dlaczego Żydzi łatwiej
wybaczyli Niemcom (zdarzają się przenosiny z Izraela do Niemiec na podstawie pochodzenia
dziadków czy pradziadków) i raczej nie usłyszymy za dużo o antysemickich
ekscesach w USA w latach 30-tych.
Odpowiedź na pytanie, dlaczego
to Polska i Polacy robią za „czarnego luda” jest w tym przypadku dość prosta.
To wyrzuty sumienia, że sami przeżyli, a nie uratowali członków swoich rodzin.
Łatwiej przecież jest znaleźć winnych gdzie indziej.
Czy nam się to podoba czy nie, jesteśmy ze sobą zżyci i ponad 500 lat wspólnej
historii nie da się wymazać. W Polsce Chajka mogła być Chajką, a w Kostaryce
już zmieniła się w Oliwię. Dlaczego? Tam zdecydowanie szybciej następowała
asymilacja, do której w Polsce ani nie zmuszano, ani nawet nie zachęcano. I może
dlatego tyle w nas wzajemnych żali i pretensji? Wiadomo, że im bardziej kogoś
kochaliśmy, tym silniejsza może być nienawiść. W stosunku do ludzi obojętnych
jesteśmy bardziej tolerancyjni, bo niewiele nas obchodzą. Mam
nadzieję, że przyjdzie w końcu taki czas, kiedy zapomnimy i szczerze wybaczymy
sobie przeszłość i wzajemne urazy, a wykorzystamy dla wspólnego dobra to, co nas
przez kilkaset lat łączyło.
Tytuł: Polacos. Chajka płynie do Kostaryki
Autor: Anna Pamuła
Wydawnictwo: Czarne
Data wydania drugiego: kwiecień 2017
Data wydania drugiego: kwiecień 2017
Liczba stron: 208
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Drogi Czytelniku - pisząc komentarz, zgadzasz się na przetwarzanie swoich danych osobowych