"Mój Irak" to bardzo osobiste, pisane w formie dziennika, wspomnienia polskiego oficera pełniącego służbę podczas pierwszej tury Polskiego Kontyngentu Wojskowego w Iraku (PKW Irak).
Wojciech Hajnus – już wtedy oficer starszy (nie jestem w stanie ustalić – czy jeszcze major czy już podpułkownik) jest dziennikarzem wojskowym. Nie oznacza to jednak, że mamy do czynienia z typowym „pierdzistołkiem”. To doświadczony dowódca liniowy, który służył m.in. w 6 Brygadzie Desantowo-Szturmowej.
Government Support Team (GST) czyli Grupy Wsparcia Władz Prowincji w Karbali miały za zadanie nadzorować projekty mające, po pierwsze ułatwiać życie Irakijczykom, po drugie i nie mniej istotne – pokazać mieszkańcom, że okupanci (a nimi faktycznie byliśmy) nie są tacy źli.
Jako specjalista od mediów Wojciech Hajnus na miejscu musiał się zająć… projektami strukturalnymi związanymi z telekomunikacją :-D
Autor opisuje kolejne etapy swoich przygotowań do wyjazdu na misję – pierwszą misję bojową, udającą się w rejon walk.
Badania medyczne w Szczecinie, szkolenie w Kielcach. Dobrze, że nie jesteśmy krajem wielkości np. Meksyku czy Kanady, bo podróże pomiędzy poszczególnymi punktami, które trzeba byłoby odwiedzić zajmowałyby kilka tygodni.
Poziom szkolenia żenujący - nikt tak naprawdę nie wiedział czego uczyć wyjeżdżających do Iraku żołnierzy i cywilów (w 12-osobowym zespole tylko 3 osoby to żołnierze, pozostali to cywilni pracownicy wojska). Szkolenie trwało dwa razy dłużej, niż planowano, a zawartość merytoryczna – żadna.
Totalna amatorszczyzna, kompletny brak idei co, jak i kiedy należy zrobić oraz przejęcie od Amerykanów prowincji bez jakiegokolwiek planu i środków do realizacji zadań (Amerykanie w zespole GST mieli 29 specjalistów, nasz zespół liczył osób 12) są porażające.
US.Army zapewniało swoim pracownikom wszystkie niezbędne narzędzia pracy oraz budżet.
"Nasi" - zamiast komputerów, samochodów, ochrony, zabezpieczenia wywiadowczego i wyposażenia biura mieli… długopisy. Własne.
Pomoc psychologiczna – trudno dostępna, a część psychologów sama powinna się udać do psychologa.
Brak wsparcia w jakiejkolwiek formie był rekompensowany… częstymi, bo codziennymi spotkaniami w celu złożenia raportów o postępach i sukcesach, które dowódca mógłby przedstawić jako własne podczas wysyłania raportów do Kraju.
Polskie „jakoś będzie” w pełnym rozkwicie. Samochody osobowe, pożyczone od lokalnej Policji, ochrona, złożona z zaprzyjaźnionej jednostki bułgarskiej jeżdżącej UAZ-em. Samochód ochrony poruszający się z maksymalną prędkością 60 km/h. wymuszał czasami decyzję o „samoochronie” bo policyjne Nissany poruszały się znacznie szybciej, co utrudniało potencjalnym zamachowcom ataki. Spotkania z lokalnymi władzami i „biznesmenami”, odbywały się nie tylko bez ochrony kontrwywiadowczej i ochrony fizycznej, ale również bez jakichkolwiek środków łączności.
Niewyobrażalna amatorszczyzna, która w późniejszym czasie kosztowała życie m.in. majora Hieronima Kupczyka.
Do tego dochodzą problemy wewnątrz zespołu. Bezpośredni dowódca (świeżo awansowany podpułkownik) mający syndrom Boga, cywile, którzy oczekują jasnych reguł gry oraz bezpieczeństwa. Kompletnie niedobrana ekipa ludzi, skazanych na siebie.
Na zewnątrz - arabskie podejście do czasu, jakości oraz wszechobecna korupcja.
Chęci do pracy naszego bohatera osłabiały rozliczne sytuacje np. z Kraju otrzymał informację, że Jego stanowisko pracy zostało „zoptymalizowane”.
Dwulicowość lokalnej ludności, też nie nastrajała optymistycznie. Z jednej strony: ”my big friend, Bolanda good. You make very good job for us” z drugiej, wielka radość po zamachu na polskie bazy wojskowe i „Bolanda go home” .
To zniechęca, bo okazuje się, że mimo ogromnego wysiłku i zaangażowania w projekty np. odbudowy centrali telefonicznej i ponownego uruchomienia łączności, jesteś wrogiem, którego należy zabić.
Kolejny aspekt – przełożeni. Z rzadka, jeśli w ogóle, opuszczający bezpieczne bazy, nie dostarczający podstawowych narzędzi pracy, ale oczekujący spektakularnych sukcesów i raportów. Nawet dwa dni po tym, jak cudem udaje się ujść zespołowi GST z życiem z zamachu bombowego, podczas którego dwie osoby zostały ranne i utracono oba samochody niezbędne do pracy.
Przerost ambicji polskich władz, absolutny brak kontaktu z rzeczywistością oraz realnymi potrzebami to codzienność podczas I zmiany PKW Irak. Co jednak bardziej smutne – część z tych problemów nie została rozwiązana do tury X.
Dlatego należy uważnie patrzeć na ręce politykom, decydującym o wysyłaniu polskiej Armii na zagraniczne misje. Jakie odnosimy z tego korzyści, oprócz tych, że Wielki Brat tego czy owego polityka pogłaszcze po głowie i powie „well done” ?
A takie tendencje przejawiają wszystkie polskie rządy niezależnie od barw politycznych.
To nie jest działalność charytatywna – to kosztuje krew, pot a często i życie polskich żołnierzy. O finansowych aspektach nawet nie wspominam.
I nie kupuję (podobnie jak Autor) opowieści o rozlicznych „korzyściach” jakie rzekomo Polska Armia uzyskała. Przez misje bojowe przeszło ok. 15,000 polskich żołnierzy, podoficerów i oficerów.
A ilu z nich służy jeszcze w Armii ? Czy doświadczenia z irackich pustyń czy gór Afganistanu w jakikolwiek sposób przekładają się na możliwości obronne w Polsce?
Będziemy walczyć do ostatniej kropli krwi na Pustyni Błędowskiej czy może w Tatrach?
Testy sprzętu? Ponownie pytanie – co dają testy na pustyni czy w wysokich górach, gdzie nawet pociski moździerzowe zachowują się inaczej, niż na nizinach?
A sprzęt kupimy taki, jaki zechce kilku decydentów, a nie ten, który najlepiej by służył w naszych warunkach geograficznych. Przykładem niech będzie flagowy projekt Marynarki Wojennej korweta „Gawron” . Koszty… niczego (bo nie została, ani nie zostanie dokończona nawet pierwsza tego typu jednostka) to wydatek - bagatela… 400 mln zł. Zamiast zwodowanej w 2009 roku korwety będziemy mieć (być może w tym roku).... okręt patrolowy na kadłubie korwety
Tak dla porównania – w tamtym okresie za "nie wchodzenie" do Iraku Turcja otrzymała od Rządu USA pomoc finansową rzędu kilku … miliardów dolarów.
Uczmy się od mądrzejszych, , bo wszelkie amerykańskie hasła o „krzewieniu demokracji” i „niesieniu wolności” w praktyce widzimy obecnie w Iraku, Syrii czy Libii.
„Po owocach ich poznacie” napisał ktoś kiedyś .
Mądre to i może w ultrakatolickim Kraju warto poczytać te książkę ze zrozumieniem?
Tytuł: Mój Irak
Autor: Wojciech Hajnus
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Data wydania: czerwiec 2009
Liczba stron: 208
Wojciech Hajnus – już wtedy oficer starszy (nie jestem w stanie ustalić – czy jeszcze major czy już podpułkownik) jest dziennikarzem wojskowym. Nie oznacza to jednak, że mamy do czynienia z typowym „pierdzistołkiem”. To doświadczony dowódca liniowy, który służył m.in. w 6 Brygadzie Desantowo-Szturmowej.
Government Support Team (GST) czyli Grupy Wsparcia Władz Prowincji w Karbali miały za zadanie nadzorować projekty mające, po pierwsze ułatwiać życie Irakijczykom, po drugie i nie mniej istotne – pokazać mieszkańcom, że okupanci (a nimi faktycznie byliśmy) nie są tacy źli.
Jako specjalista od mediów Wojciech Hajnus na miejscu musiał się zająć… projektami strukturalnymi związanymi z telekomunikacją :-D
Autor opisuje kolejne etapy swoich przygotowań do wyjazdu na misję – pierwszą misję bojową, udającą się w rejon walk.
Badania medyczne w Szczecinie, szkolenie w Kielcach. Dobrze, że nie jesteśmy krajem wielkości np. Meksyku czy Kanady, bo podróże pomiędzy poszczególnymi punktami, które trzeba byłoby odwiedzić zajmowałyby kilka tygodni.
Poziom szkolenia żenujący - nikt tak naprawdę nie wiedział czego uczyć wyjeżdżających do Iraku żołnierzy i cywilów (w 12-osobowym zespole tylko 3 osoby to żołnierze, pozostali to cywilni pracownicy wojska). Szkolenie trwało dwa razy dłużej, niż planowano, a zawartość merytoryczna – żadna.
Totalna amatorszczyzna, kompletny brak idei co, jak i kiedy należy zrobić oraz przejęcie od Amerykanów prowincji bez jakiegokolwiek planu i środków do realizacji zadań (Amerykanie w zespole GST mieli 29 specjalistów, nasz zespół liczył osób 12) są porażające.
US.Army zapewniało swoim pracownikom wszystkie niezbędne narzędzia pracy oraz budżet.
"Nasi" - zamiast komputerów, samochodów, ochrony, zabezpieczenia wywiadowczego i wyposażenia biura mieli… długopisy. Własne.
Pomoc psychologiczna – trudno dostępna, a część psychologów sama powinna się udać do psychologa.
Brak wsparcia w jakiejkolwiek formie był rekompensowany… częstymi, bo codziennymi spotkaniami w celu złożenia raportów o postępach i sukcesach, które dowódca mógłby przedstawić jako własne podczas wysyłania raportów do Kraju.
Polskie „jakoś będzie” w pełnym rozkwicie. Samochody osobowe, pożyczone od lokalnej Policji, ochrona, złożona z zaprzyjaźnionej jednostki bułgarskiej jeżdżącej UAZ-em. Samochód ochrony poruszający się z maksymalną prędkością 60 km/h. wymuszał czasami decyzję o „samoochronie” bo policyjne Nissany poruszały się znacznie szybciej, co utrudniało potencjalnym zamachowcom ataki. Spotkania z lokalnymi władzami i „biznesmenami”, odbywały się nie tylko bez ochrony kontrwywiadowczej i ochrony fizycznej, ale również bez jakichkolwiek środków łączności.
Niewyobrażalna amatorszczyzna, która w późniejszym czasie kosztowała życie m.in. majora Hieronima Kupczyka.
Do tego dochodzą problemy wewnątrz zespołu. Bezpośredni dowódca (świeżo awansowany podpułkownik) mający syndrom Boga, cywile, którzy oczekują jasnych reguł gry oraz bezpieczeństwa. Kompletnie niedobrana ekipa ludzi, skazanych na siebie.
Na zewnątrz - arabskie podejście do czasu, jakości oraz wszechobecna korupcja.
Chęci do pracy naszego bohatera osłabiały rozliczne sytuacje np. z Kraju otrzymał informację, że Jego stanowisko pracy zostało „zoptymalizowane”.
Dwulicowość lokalnej ludności, też nie nastrajała optymistycznie. Z jednej strony: ”my big friend, Bolanda good. You make very good job for us” z drugiej, wielka radość po zamachu na polskie bazy wojskowe i „Bolanda go home” .
To zniechęca, bo okazuje się, że mimo ogromnego wysiłku i zaangażowania w projekty np. odbudowy centrali telefonicznej i ponownego uruchomienia łączności, jesteś wrogiem, którego należy zabić.
Kolejny aspekt – przełożeni. Z rzadka, jeśli w ogóle, opuszczający bezpieczne bazy, nie dostarczający podstawowych narzędzi pracy, ale oczekujący spektakularnych sukcesów i raportów. Nawet dwa dni po tym, jak cudem udaje się ujść zespołowi GST z życiem z zamachu bombowego, podczas którego dwie osoby zostały ranne i utracono oba samochody niezbędne do pracy.
Przerost ambicji polskich władz, absolutny brak kontaktu z rzeczywistością oraz realnymi potrzebami to codzienność podczas I zmiany PKW Irak. Co jednak bardziej smutne – część z tych problemów nie została rozwiązana do tury X.
Dlatego należy uważnie patrzeć na ręce politykom, decydującym o wysyłaniu polskiej Armii na zagraniczne misje. Jakie odnosimy z tego korzyści, oprócz tych, że Wielki Brat tego czy owego polityka pogłaszcze po głowie i powie „well done” ?
A takie tendencje przejawiają wszystkie polskie rządy niezależnie od barw politycznych.
To nie jest działalność charytatywna – to kosztuje krew, pot a często i życie polskich żołnierzy. O finansowych aspektach nawet nie wspominam.
I nie kupuję (podobnie jak Autor) opowieści o rozlicznych „korzyściach” jakie rzekomo Polska Armia uzyskała. Przez misje bojowe przeszło ok. 15,000 polskich żołnierzy, podoficerów i oficerów.
A ilu z nich służy jeszcze w Armii ? Czy doświadczenia z irackich pustyń czy gór Afganistanu w jakikolwiek sposób przekładają się na możliwości obronne w Polsce?
Będziemy walczyć do ostatniej kropli krwi na Pustyni Błędowskiej czy może w Tatrach?
Testy sprzętu? Ponownie pytanie – co dają testy na pustyni czy w wysokich górach, gdzie nawet pociski moździerzowe zachowują się inaczej, niż na nizinach?
A sprzęt kupimy taki, jaki zechce kilku decydentów, a nie ten, który najlepiej by służył w naszych warunkach geograficznych. Przykładem niech będzie flagowy projekt Marynarki Wojennej korweta „Gawron” . Koszty… niczego (bo nie została, ani nie zostanie dokończona nawet pierwsza tego typu jednostka) to wydatek - bagatela… 400 mln zł. Zamiast zwodowanej w 2009 roku korwety będziemy mieć (być może w tym roku).... okręt patrolowy na kadłubie korwety
Tak dla porównania – w tamtym okresie za "nie wchodzenie" do Iraku Turcja otrzymała od Rządu USA pomoc finansową rzędu kilku … miliardów dolarów.
Uczmy się od mądrzejszych, , bo wszelkie amerykańskie hasła o „krzewieniu demokracji” i „niesieniu wolności” w praktyce widzimy obecnie w Iraku, Syrii czy Libii.
„Po owocach ich poznacie” napisał ktoś kiedyś .
Mądre to i może w ultrakatolickim Kraju warto poczytać te książkę ze zrozumieniem?
Tytuł: Mój Irak
Autor: Wojciech Hajnus
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Data wydania: czerwiec 2009
Liczba stron: 208
Zapachnialo Lenczykiem :D:D:D Pewnie tylko jego humoru brak :)
OdpowiedzUsuńDzieki za polecenie, z checia poczytam.
A swoja droga- mysle, ze sami Amerykanie pogubili sie w niesieniu wolnosci ect Ale trzeba im przyznac, ze kult weterana i zolnierza robi swoje.
Ameyka - fakt, to nie jest książka w stylu Władka Zadanowicza, ale problemy pokazuje podobne, tylko ze strony tych, którzy pojechali tam, aby zamiast coś bombardować czy z kimś walczyć - po prostu budować.
UsuńCentrum telekomunikacyjne, gazety czy kafejki internetowe. Ale i tego w tym kosmicznym bałaganie nie udawało się robić normalnie.
A tego kultu weterana w Polsce brakuje. Kiedy weterani mówią jak było i poddają w wątpliwość sens pewnych działań politycy wolą pomijać ich milczeniem :-( Oczywiście, polansować się na obronie City Hall to chętnie, ale już żeby coś więcej, to raczej nie. Nawet na film więcej dał Rząd Bułgarii niż nasi decydenci.