To, że w moim pojęciu Amerykanie są (delikatnie rzecz ujmując) - dziwni, twierdzę nie od dzisiaj.
Książka "Rezydencja. Sekretne życie Białego Domu" jeszcze mocniej utwierdziła mnie w tym przekonaniu :-)
No bo czy normalnym jest, że po zakończeniu kadencji odchodzący prezydent Stanów Zjednoczonych ma na opuszczenie Białego Domu… 6 godzin?
Żeby uczynić ten logistyczny koszmar łatwiejszym, po raz pierwszy meble i inne rzeczy osobiste prezydenta – elekta zostały dostarczone wcześniej (oczywiście w wielkiej tajemnicy przed urzędującym głównym lokatorem Białego Domu) w 1960 roku, a zaangażowane w tę sekretną operację były asystentki urzędującego prezydenta Dwighta Davida Eisenhowera oraz Jackie Kennedy - żony Johna F. Kennedy’ego.
Kolejny zaskakujący dla mnie aspekt stanowi to, że ludzie pracujący jako zwyczajna służba, fakt, że w dość niezwykłym miejscu, traktują swoją pracę, jakby co najmniej brali udział w przygotowywaniu załogowej wyprawy na Marsa.
Szczerze mówiąc nie specjalnie widzę różnicę w ścieleniu łóżek w luksusowym hotelu czy w Białym Domu, ale ja nie jestem Jankesem, więc nie muszę tego ogarniać swym wątłym umysłem.
Wśród personelu tytułowej "Rezydencji" są ludzie, którzy na stanowiskach lokajów pracują… 50 lat. Mam nadzieję, że moich postów nie czyta prezes ZUS-u, bo nam jeszcze podniosą wiek emerytalny :-D
Niewątpliwie cennym aspektem tej książki, jest to, że możemy się dowiedzieć, jakimi osobami są byli prezydenci USA, ich żony i dzieci. Kto swoje dzieci rozpieszczał, a kto stosował „zimny chów cieląt” żeby się nie poprzewracało w główkach od otaczającego luksusu oraz bardzo licznej służby.
Ludzi i zawodów w Białym Domu jest zatrzęsienie: kucharze, pokojówki, mistrz ceremonii, floryści, kaligrafiści. Ci ostatni zajmują się m.in. przygotowywaniem kart świątecznych wysyłanych przez prezydenta Stanów Zjednoczonych do głów innych państw.
Najwięcej trudności sprawiło mi przebicie się przez peany na temat obecnie urzędującego prezydenta – Baraka Husseina Obamy.
Oprócz różnych „michałków” na temat tego, co robiła i jadła Hillary Clinton po „aferze rozporkowej” albo jak zachowywał się personel, kiedy prezydent John F. Kennedy obracał jakieś panienki w zaciszu gabinetów, autorka doskonale kreuje obraz amerykańskiej mentalności.
I tu wracamy do problemu, którego oficjalnie w Stanach Zjednoczonych już dawno nie ma czyli rasizmu.
Biały rasizm jest tępiony ogniem i żelazem nawet, kiedy pojawia się on tylko w głowie Afroamerykanów (zgodnie z regułami poprawności politycznej – słowo obowiązkowo pisane z wielkiej litery).
Jeśli natomiast pojawiają teksty o tym, że Barak Hussein Obama faworyzuje „czarnych braci”, a oni z wielkim wzruszeniem obserwowali jego przyjazd do Białego Domu to problemu rasizmu nikt nie zauważa.
Zastanawiam się nad tym, co by się stało, gdyby biały prezydent faworyzował białych pracowników.
Kolejnym kwiatkiem była scena, kiedy trzeba było ukryć czarnoskórego lokaja trzymającego parasol (co należy do jego obowiązków) nad głową swojego pryncypała, bo prezydent był biały.
Zrobiono to z obawy, żeby nie pojawiły się komentarze na temat „ostatniej planacji w USA”.
W mojej opinii książka będzie interesującą lekturą zarówno dla tych, którzy z wypiekami na twarzy śledzą plotkarskie rubryki w prasie lub Internecie, jak i dla tych, którzy chcą nieco lepiej zrozumieć Amerykanów.
Książka "Rezydencja. Sekretne życie Białego Domu" jeszcze mocniej utwierdziła mnie w tym przekonaniu :-)
No bo czy normalnym jest, że po zakończeniu kadencji odchodzący prezydent Stanów Zjednoczonych ma na opuszczenie Białego Domu… 6 godzin?
Żeby uczynić ten logistyczny koszmar łatwiejszym, po raz pierwszy meble i inne rzeczy osobiste prezydenta – elekta zostały dostarczone wcześniej (oczywiście w wielkiej tajemnicy przed urzędującym głównym lokatorem Białego Domu) w 1960 roku, a zaangażowane w tę sekretną operację były asystentki urzędującego prezydenta Dwighta Davida Eisenhowera oraz Jackie Kennedy - żony Johna F. Kennedy’ego.
Kolejny zaskakujący dla mnie aspekt stanowi to, że ludzie pracujący jako zwyczajna służba, fakt, że w dość niezwykłym miejscu, traktują swoją pracę, jakby co najmniej brali udział w przygotowywaniu załogowej wyprawy na Marsa.
Szczerze mówiąc nie specjalnie widzę różnicę w ścieleniu łóżek w luksusowym hotelu czy w Białym Domu, ale ja nie jestem Jankesem, więc nie muszę tego ogarniać swym wątłym umysłem.
Wśród personelu tytułowej "Rezydencji" są ludzie, którzy na stanowiskach lokajów pracują… 50 lat. Mam nadzieję, że moich postów nie czyta prezes ZUS-u, bo nam jeszcze podniosą wiek emerytalny :-D
Niewątpliwie cennym aspektem tej książki, jest to, że możemy się dowiedzieć, jakimi osobami są byli prezydenci USA, ich żony i dzieci. Kto swoje dzieci rozpieszczał, a kto stosował „zimny chów cieląt” żeby się nie poprzewracało w główkach od otaczającego luksusu oraz bardzo licznej służby.
Ludzi i zawodów w Białym Domu jest zatrzęsienie: kucharze, pokojówki, mistrz ceremonii, floryści, kaligrafiści. Ci ostatni zajmują się m.in. przygotowywaniem kart świątecznych wysyłanych przez prezydenta Stanów Zjednoczonych do głów innych państw.
Najwięcej trudności sprawiło mi przebicie się przez peany na temat obecnie urzędującego prezydenta – Baraka Husseina Obamy.
Oprócz różnych „michałków” na temat tego, co robiła i jadła Hillary Clinton po „aferze rozporkowej” albo jak zachowywał się personel, kiedy prezydent John F. Kennedy obracał jakieś panienki w zaciszu gabinetów, autorka doskonale kreuje obraz amerykańskiej mentalności.
I tu wracamy do problemu, którego oficjalnie w Stanach Zjednoczonych już dawno nie ma czyli rasizmu.
Biały rasizm jest tępiony ogniem i żelazem nawet, kiedy pojawia się on tylko w głowie Afroamerykanów (zgodnie z regułami poprawności politycznej – słowo obowiązkowo pisane z wielkiej litery).
Jeśli natomiast pojawiają teksty o tym, że Barak Hussein Obama faworyzuje „czarnych braci”, a oni z wielkim wzruszeniem obserwowali jego przyjazd do Białego Domu to problemu rasizmu nikt nie zauważa.
Zastanawiam się nad tym, co by się stało, gdyby biały prezydent faworyzował białych pracowników.
Kolejnym kwiatkiem była scena, kiedy trzeba było ukryć czarnoskórego lokaja trzymającego parasol (co należy do jego obowiązków) nad głową swojego pryncypała, bo prezydent był biały.
Zrobiono to z obawy, żeby nie pojawiły się komentarze na temat „ostatniej planacji w USA”.
W mojej opinii książka będzie interesującą lekturą zarówno dla tych, którzy z wypiekami na twarzy śledzą plotkarskie rubryki w prasie lub Internecie, jak i dla tych, którzy chcą nieco lepiej zrozumieć Amerykanów.
Tytuł: Rezydencja. Sekretne życie Białego Domu
Tytuł oryginału: The Residence: Inside the Private World of the White House
Autor: Kate Andersen Brower
Tłumaczenie: Adriana Celińska
Tłumaczenie: Adriana Celińska
Wydawnictwo: Znak
Data wydania polskiego: wrzesień 2016
Liczba stron:352
Liczba stron:352
Słyszałam o tej książce wiele różnych i sprzecznych opinii. Mimo to chciałabym ją przeczytać, bo tematyka jest bardzo ciekawa. Myślę, że trafi niedługo na mój stosik :)
OdpowiedzUsuń