Nie ukrywam swojej sympatii do tego Autora. To nie tylko ziomek z moich ukochanych Bałut, podróżnik i fotograf. To również świetny
„opowiadacz” historii z miejsc do których albo nie jedziemy, bo niemodne, albo
za daleko, albo za trudno.
Tytuł: Afronauci. Z Zambii na księżyc
Bartek potrafi odkrywać niesamowite fakty i docierać do ludzi, którzy na temat opisywanych wydarzeń mają wiedzę z „pierwszej
ręki”.
„Afronauci” są dokładnie tym, czego się po Bartku można spodziewać, to
także coś, co ja odbieram jako Jego „danie firmowe”.
To fascynująca opowieść z „jakiegoś afrykańskiego
kraiku”- w tym przypadku - Zambii (która jest tylko niedużo mniejsza od Turcji
czy Pakistanu), lepiej znanej pod nazwą Rodezja Północna.
Głównym bohaterem książki jest postać
nietuzinkowa, nawet jak na standardy krajów afrykańskich, które powstały na
gruzach dawnych kolonii europejskich.
Nie jest to krwawy cesarz Bokassa władca Cesarstwa
Środkowoafrykańskiego czy równie barwny, co zdrowo ”walnięty” Mobutu Sese Seko Kuku Ngbendu wa za
Banga, prezydent Republiki Zairu.
Pierwszoplanową postacią "Afronautów" jest Edward Festus Mukuka Nkoloso, były podoficer wojsk
kolonialnych, który walczył w oddziałach Wielkiej Brytanii podczas
II Wojny Światowej, późniejszy prominentny polityk
zambijski
W latch1960 - 1969 r. prowadził Zambijską Narodową
Akademię Nauki, Badań Kosmicznych i Filozofii. Celem owej „uczelni” było skonstruowanie rakiety kosmicznej, którą na Księżyc, a w niedalekiej przyszłości –
na Marsa miała polecieć nastoletnia
Matha Mwambwa i dwa koty lub inny z kilkunastu studentów owej osobliwej
szkoły wyższej o bardzo szerokim spektrum przekazywanej wiedzy.
Nazwa nieodparcie kojarzy mi się ze współczesnym
polskimi szkołami wyższymi typu Wyższa Szkoła Wszystkiego Dobrego przy Akademii
Umiejętności Wszelakich.
Nkoloso miał ambicje prześcignięcia programów
kosmicznych Stanów Zjednoczonych i Związku Radzieckiego. Na obrzeżach Lusaki
stworzył zambijski Cap Canaveral lub jak kto woli – Bajkonur.
Program szkoleniowy obejmował między innymi,
ćwiczenia mające zapewnić przystosowanie do stanu nieważkości. Do tego celu
wykorzystywane były beczki po ropie, w których ze wzgórza byli spuszczani w dół
przyszli zdobywcy kosmosu made in Zambia.
Na podstawie tego, co do tej pory napisałem, możecie uznać, że gość
był kolejnym, kompletnym afrykańskim czubem, tylko na swój sposób sympatycznym
i w swym szaleństwie w gruncie rzeczy całkiem nieszkodliwym.
Tak też zaczęli go oceniać jego wcześniejsi
towarzysze broni, choć akurat w przypadku Zambii odejście białych nie miało tak
dramatycznego przebiegu jak w innych krajach Afryki.
Co spowodowało, że świetny organizator,
nieustraszony aktywista ruchu niepodległościowego swojego kraju został twórcą
„programu kosmicznego” i rzucił rękawice dwóm supermocarstwom?
Otóż wynikało to z..... marzeń. Jeżeli udało się osiągnąć jeden
cel – czyli powstanie zamiast Rodezji Północnej niepodległej Zambii, które
jeszcze kilka lat wcześniej wydawało się mrzonką to dlaczego nie pójść dalej?
To świetna historia, w której może i mało jest
sukcesów na polu zambijskiej dominacji w kosmosie ale bardzo wiele o Zambijczykach.
Ich mentalności, przeszłości oraz teraźniejszości.
Dlatego – tak jak i inne książki Bartka warto
"Afronautów" przeczytać. Może nie wszystkie marzenia się spełniają, ale ludzie którzy ich
nie mają są przeraźliwie smutni. Bez wielkich celów i takich
pięknoduchów pewnie w dalszym ciągu siedzielibyśmy na drzewach i bali się
ognia.
Autor: Bartek Sabela
Wydawnictwo: Czarne
Data wydania drugiego: kwiecień 2017
Data wydania drugiego: kwiecień 2017
Liczba stron: 216
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Drogi Czytelniku - pisząc komentarz, zgadzasz się na przetwarzanie swoich danych osobowych