5/07/2019 12:59:00 AM

Birobidżan. Ziemia, na której mieliśmy być szczęśliwi - Agata Maksimowska

Z ziemi egipskiej, z domu niewoli (czyli licząc od Kairu) do Ziemi Obiecanej (zakładając nie samo dotarcie do krainy Kanaan, ale do Jerozolimy) Żydzi mieli do przejścia jakieś 735 km. Jak wiemy „z pewnego źródła” zajęło im to czterdzieści lat, czyli  przemieszali się dziennie niecałe ... 50,5 metra.

Idąc w tym tempie z Odessy, gdzie mieszkało za czasów wczesnego ZSRR najwięcej Żydów do nowej „Ziemi Obiecanej” (tym razem przez władzę radziecką, a nie Boga) doszliby po jakiś 480 latach. I wcale nie byłby to zły wybór, żeby dotarli tam dopiero za kilkaset lat, bo gdyby zachowali ostrożność i niespieszne tempo swoich przodków może życie tam byłoby dla nich łatwiejsze. Niestety, docierali tam w kilka tygodni, najwyżej miesięcy. Większość z przybyłych, zachęcona obfitością ryb, które same miały wskakiwać do sieci, dobrej gleby, gdzie „chłop miał siać, a jemu samo rosło” oraz nieprzebrane stada dzikiej zwierzyny w tajdze, o których opowiadali komunistyczni agitatorzy, a także ucieczką przed niechęcią ludów słowiańskich (z pamięcią pogromów w niedalekiej przeszłości) uznawali przybicie na Syberię za całkiem rozsądne rozwiązanie. Na miejscu jednak okazało się, że ryby ze zdjęć pokazywanych przez „rekruterów” pochodziły ze ...sklepu, a lokalną zwierzyną występującą nawet w nadmiarze są... meszki i komary. Żeby zapolować w tajdze, potrzebne były znaczne kwalifikacje, bo wejść tam może każdy, ale mało kto wraca.
Wszystko miało być... w planach pięcioletnich. Rzeczywistość okazała się niesamowicie trudna. Latem upały i powodzie, zimą typowe syberyjskie mrozy. Jednak część przetrwała i żyje tam po dziś dzień.

To bardzo ciekawa historia, mało znana nawet historykom zajmującym się dziejami ZSRR. A może to jednak była Ziemia Obiecana, bo ci, którzy tam dotarli i przeżyli nie trafili do Treblinki, Sobiboru czy Oświęcimia, bo armie Hitlera nigdy nie dotarły tak daleko? Ale co ich trzyma tam do dnia dzisiejszego, kiedy Związku Radzieckiego już nie ma, a państwo Izrael przyjęłoby ich z otwartymi ramionami?  Dla mnie to pewna odmiana „syndromu sztokholmskiego” , bo mając alternatywę nie spędziłbym ani minuty ponad czas niezbędny do spakowania się i pośpiesznego udania się na najbliższą stację kolejową z Żydowskiego Okręgu Autonomicznego na dalekiej, nieprzyjaznej człowiekowi części Syberii.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drogi Czytelniku - pisząc komentarz, zgadzasz się na przetwarzanie swoich danych osobowych

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Copyright © 2016 To czytają Saudyjskie Wielbłądy , Blogger