Dość przerażająca w swojej wymowie książka dotycząca pozaprawnych działań amerykańskich polityków, którzy obchodząc prawo lub
naginając je do granic, decydują o włączeniu się U.S Army do działań
„antyterrorystycznych”.
Oczywiście, nie mam nic przeciwko zwalczaniu
terroryzmu, jednak jeżeli odbywa się to przy stosowaniu metod zabronionych przez
amerykańskiego prawodawcę, to sytuacja nie wygląda dobrze.
Jak inaczej nazwać, niż złamaniem wszelkich reguł
jakimi powinno się kierować państwo prawa, powołanie
„szwadronów śmierci” w skład których wchodzili żołnierze elitarnych jednostek
wojsk amerykańskich?
Gdzie Konstytucja i demokratyczne prawa obywatelskie,
którymi szczycą się Amerykanie, a ich
prominentni politycy stawiają za wzór do naśladowania?
Otóż, dzięki sprytnym prawniczym sztuczkom, np.
bojownicy Al.-Kaidy, złapani z bronią w ręku nie są wrogimi żołnierzami, ale
wyjętymi spod prawa bandytami.
Podejrzanym nie stawia się zarzutów, tylko trzyma
w „czarnych dziurach” na całym świecie, najlepiej w krajach, które dopuszczają
stosowanie tortur podczas przesłuchań lub nie zadają zbyt wielu pytań.
Jako jeden ze standardów przesłuchiwania osób podejrzanych o terroryzm wprowadzono np. techniki
stosowane podczas treningów S.E.R.E ( Survival – Przetrwanie, Evasion – Unikanie, Resistance – Opór, Escape
– Ucieczka/Ewakuacja), na których uczono amerykańskich wojskowych, działających poza
liniami wroga przetrwać po ujęciu przez „ złe, totalitarne kraje łamiące prawa
człowieka i konwencję genewską”.
Okazało się, że metody stosowane przez owe kraje mogą
być skuteczne w rękach „miłujących prawa człowieka i respektujących konwencję
genewską” śledczych z USA.
Dokonywano egzekucji obywateli
amerykańskich zamiast postawienia ich przed sądem, jak stanowi prawo.
Akceptowano porwania, przetrzymywanie bez
przedstawienia aktu oskarżenia oraz uniemożliwienie kontaktu z adwokatem.
Używano uzbrojonych dronów do przeprowadzenia
eliminacji wrogich bojowników narażając życie (a często go pozbawiając) ludzi,
którzy znaleźli się „w złym miejscu i w złym czasie”.
Rezygnowano z przeprowadzenia profesjonalnego wywiadu przy użyciu
CIA lub innych, pokrewnych służb w celu zyskania na czasie, co wielokrotnie
prowadziło do pomyłek i egzekucji ludzi całkowicie niewinnych.
Znowu - „zły
czas, złe miejsce”.
O kłamstwach i oszustwie, które stały za inwazją na Irak oraz opisywanej już niejednokrotnie przeze mnie niesamowitej wręcz głupocie i arogancji Paula Bremmera,
który jest jednoosobowo odpowiedzialny za to, co do dnia dzisiejszego dzieje
się w Iraku, nawet nie wspomnę.
Generalnie – litania łamania reguł, których
przysięgano bronić oraz tworzenie mitów o „mniejszym źle” to codzienność.
Nie jestem admiratorem Stanów Zjednoczonyc, a
szczególnie hipokryzji ich polityków, ale ta książka pokazuje jeden, niesamowicie ważny
element, który odróżnia dojrzałą demokrację z dużą ilością zabezpieczeń od
państw o innej kulturze prawnej.
Nie wierzę, że inni światowi gracze nie posiadają
takich jednostek, jak te które obecnie służą rządowi USA. Nie sądzę, aby Rosjanie lub
Chińczycy jakoś specjalnie rozpaczali nad losem biednych, niedemokratycznie i
wręcz niehumanitarnie traktowanych terrorystów.
Tylko tam dziennikarz lub pisarz, który prowadziłby
takie dziennikarskie śledztwo albo trafiłby od razu do obozu reedukacyjnego lub
zostałby pedofilem, malwersantem czy gwałcicielem staruszek i staruszków.
Ewentualnie potknął się na dywanie niosąc nóż - i to tak ze 40 razy z rzędu.
Uważam, że należy potępiać patologię płynącą ze
zbyt dużej władzy jednostek, działających poza wszelką kontrolą.
Albo – uczciwie zmienić prawo, aby nikt nie
zarzucał działań bezprawnych.
Tylko jak to wytłumaczyć społeczności
międzynarodowej i własnym obywatelom?
Tytuł: Brudne wojny
Tytuł oryginału: Dirty Wars
Autor: Jeremy Scahill
Tłumaczenie: Jakub Małecki
Wydawnictwo: Sine Qua Non
Data wydania: luty 2014
Data wydania: luty 2014
Liczba stron: 500
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Drogi Czytelniku - pisząc komentarz, zgadzasz się na przetwarzanie swoich danych osobowych