Jerzy Główczewski, rocznik 1922, potomek spolonizowanych rodów niemieckich i francuskich, ostatni polski pilot myśliwski, który walczył w czasie II Wojny Światowej jest postacią nietuzinkową.
I bynajmniej nie z tego powodu, że jako 17- latek, po wybuchu II Wojny Światowej chciał wstąpić do Wojska Polskiego, aby walczyć z Niemcami. W ten sposób postępowali praktycznie wszyscy młodzi ludzie wychowani w tradycji patriotycznej, a takich była większość w okresie XX – lecia międzywojennego.
Dzięki splotowi różnych okoliczności zamiast dotrzeć do punktu koncentracji w wschodniej Polsce znalazł się w Rumunii, później wstąpił do Brygady Karpackiej w Afryce, stamtąd trafił do szkoły pilotów, a po jej ukończeniu do Dywizjonu 308.
Pan Jerzy jest niezmiernie rzadkim przypadkiem polskiego pozytywisty. Mając świadomość, że wraca do innej Polski, niż ta, którą opuścił, zdecydował się na powrót do Warszawy. Miało to nie tylko związek z tęsknotą za rodziną i ukochanym miastem, ale również z atmosferą, jaka panowała w Wielkiej Brytanii oraz we Francji, gdzie ze względu na liczną rodzinę mógł się osiedlić.
Anglikom, nawet podpisanie Traktatu Jałtańskiego, nie przeszkadzało w korzystaniu z ofiarności polskich pilotów. Zaczęli im oni przeszkadzać po wojnie, bo mieli odbierać pracę powracającym z frontu Brytyjczykom.
We Francji, duma z „pokonania Boszów” (slangowe, obraźliwe określenie Niemców) i włączenie do grona mocarstw biorących udział w ustalaniu nowego światowego porządku, przyćmiły faktyczne "dokonania" Francuzów w II Wojnie Światowej, w czasie której jednym z „heroicznych czynów” francuskiej Marynarki Wojennej było.... zatopienie znacznej części własnej floty, „żeby nie wpadła w ręce III Rzeszy”.
Tu, „ nieco” złośliwie, Autor zadał pytanie, czy nikt z owych „herosów” nie pomyślał o udaniu się np. do Wielkiej Brytanii i podjęciu walki z Niemcami za pomocą niezatopionych okrętów.
Po powrocie do Polski Główczewski rozpoczyna studia na wymarzonej architekturze i bierze czynny udział w odbudowie Stolicy. Jest między innymi, jednym z głównych architektów Stadionu X-lecia, zbiera liczne nagrody za projekty przemysłowe. Jego kolegami są między innymi Jan Rodowicz -sławny porucznik AK „Anoda” i Jan Suzin, którego Ojciec jest znanym i cenionym profesorem.
Jerzy Główczewski przestrzega współczesnych młodych Polaków, żeby nie dali się omamiać patriotycznymi hasłami i bohaterstwem za które sami zapłacą krwią w imię nie zawsze jasnych interesów. „Anoda” nie został zamordowany przez bezpiekę za działalność wojenną, ale za zaangażowanie w zbroje podziemie antykomunistyczne już po wojnie. Wtedy to Zachód bardzo chciał pomagać Polakom w obalaniu komunizmu. Szkoda tylko, że nie zrobił tego w Teheranie i Jałcie. Nie byłoby wtedy konieczności obalania czegokolwiek. I nie była to tylko wina Churchilla. Franklin Delano Roosevelt, już po sprzedaniu Polski Stalinowi w Jałcie, prosił o głosy Polonii amerykańskiej w wyborach prezydenckich, obiecując „walkę o zachowanie polskiej racji stanu i granic”.
Osoby, które są oburzone takim podejściem, które chciałby zarzucić panu Jerzemu np. brak odwagi informuję że podczas II Wojny Światowej Jerzy Główczewski był odznaczony Krzyżem Walecznych. I to trzykrotnie.
Jako uznany architekt bierze udział w rozlicznych projektach, a dzięki ciężkiej pracy, nawet jego pochodzenie i kariera wojskowa na Zachodzie nie przeszkadza w wyjazdach na stypendia zagraniczne – w tym do Francji i USA. Jednak utrudnienia, które zaczęły się pojawiać przy kolejnych projektach, między innymi w Egipcie i propozycja polskiej bezpieki, żeby tam, na miejscu „współpracował z radzieckimi towarzyszami” skłoniły naszego bohatera do emigracji do Stanów.
Część wspomnień dotyczących okresu wojennego jest dość krótka, znacznie więcej przeczytacie o przygodach pana Jerzego jako architekta, pracującego przy bardzo interesujących i prestiżowych projektach na całym świecie. Warto przeczytać, jak z perspektywy człowieka już mocno dojrzałego (pan Jerzy w tym roku kończy 95 lat) wyglądał świat i Polska przez ostanie kilkadziesiąt lat.
Według Autora w dalszym ciągu ani Polacy, ani Amerykanie, ani Brytyjczycy nie zmienili swoich charakterów narodowych i niczego się nie nauczyli na własnych błędach. Anglicy – kiedy potrzebują Polaków, są uroczymi gospodarzami, jednak kiedy Polacy przestają być potrzebni – to won. Tak było zaraz po wojnie i tak jest teraz, podczas Brexitu.
Amerykanie nie wynieśli żadnej wiedzy z Wietnamu i z podobnym maniackim uporem działali i działają na Bliskim Wschodzie i w Afganistanie.
A my? My tylko w przypadkach narodowych klęsk, zagrożeni fizyczną eksterminacją zaczynamy współpracować. Bo przecież „gdzie dwóch Polaków tam trzy zdania”.
Tytuł: Ostatni pilot myśliwca
I bynajmniej nie z tego powodu, że jako 17- latek, po wybuchu II Wojny Światowej chciał wstąpić do Wojska Polskiego, aby walczyć z Niemcami. W ten sposób postępowali praktycznie wszyscy młodzi ludzie wychowani w tradycji patriotycznej, a takich była większość w okresie XX – lecia międzywojennego.
Dzięki splotowi różnych okoliczności zamiast dotrzeć do punktu koncentracji w wschodniej Polsce znalazł się w Rumunii, później wstąpił do Brygady Karpackiej w Afryce, stamtąd trafił do szkoły pilotów, a po jej ukończeniu do Dywizjonu 308.
Pan Jerzy jest niezmiernie rzadkim przypadkiem polskiego pozytywisty. Mając świadomość, że wraca do innej Polski, niż ta, którą opuścił, zdecydował się na powrót do Warszawy. Miało to nie tylko związek z tęsknotą za rodziną i ukochanym miastem, ale również z atmosferą, jaka panowała w Wielkiej Brytanii oraz we Francji, gdzie ze względu na liczną rodzinę mógł się osiedlić.
Anglikom, nawet podpisanie Traktatu Jałtańskiego, nie przeszkadzało w korzystaniu z ofiarności polskich pilotów. Zaczęli im oni przeszkadzać po wojnie, bo mieli odbierać pracę powracającym z frontu Brytyjczykom.
We Francji, duma z „pokonania Boszów” (slangowe, obraźliwe określenie Niemców) i włączenie do grona mocarstw biorących udział w ustalaniu nowego światowego porządku, przyćmiły faktyczne "dokonania" Francuzów w II Wojnie Światowej, w czasie której jednym z „heroicznych czynów” francuskiej Marynarki Wojennej było.... zatopienie znacznej części własnej floty, „żeby nie wpadła w ręce III Rzeszy”.
Tu, „ nieco” złośliwie, Autor zadał pytanie, czy nikt z owych „herosów” nie pomyślał o udaniu się np. do Wielkiej Brytanii i podjęciu walki z Niemcami za pomocą niezatopionych okrętów.
Po powrocie do Polski Główczewski rozpoczyna studia na wymarzonej architekturze i bierze czynny udział w odbudowie Stolicy. Jest między innymi, jednym z głównych architektów Stadionu X-lecia, zbiera liczne nagrody za projekty przemysłowe. Jego kolegami są między innymi Jan Rodowicz -sławny porucznik AK „Anoda” i Jan Suzin, którego Ojciec jest znanym i cenionym profesorem.
Jerzy Główczewski przestrzega współczesnych młodych Polaków, żeby nie dali się omamiać patriotycznymi hasłami i bohaterstwem za które sami zapłacą krwią w imię nie zawsze jasnych interesów. „Anoda” nie został zamordowany przez bezpiekę za działalność wojenną, ale za zaangażowanie w zbroje podziemie antykomunistyczne już po wojnie. Wtedy to Zachód bardzo chciał pomagać Polakom w obalaniu komunizmu. Szkoda tylko, że nie zrobił tego w Teheranie i Jałcie. Nie byłoby wtedy konieczności obalania czegokolwiek. I nie była to tylko wina Churchilla. Franklin Delano Roosevelt, już po sprzedaniu Polski Stalinowi w Jałcie, prosił o głosy Polonii amerykańskiej w wyborach prezydenckich, obiecując „walkę o zachowanie polskiej racji stanu i granic”.
Osoby, które są oburzone takim podejściem, które chciałby zarzucić panu Jerzemu np. brak odwagi informuję że podczas II Wojny Światowej Jerzy Główczewski był odznaczony Krzyżem Walecznych. I to trzykrotnie.
Jako uznany architekt bierze udział w rozlicznych projektach, a dzięki ciężkiej pracy, nawet jego pochodzenie i kariera wojskowa na Zachodzie nie przeszkadza w wyjazdach na stypendia zagraniczne – w tym do Francji i USA. Jednak utrudnienia, które zaczęły się pojawiać przy kolejnych projektach, między innymi w Egipcie i propozycja polskiej bezpieki, żeby tam, na miejscu „współpracował z radzieckimi towarzyszami” skłoniły naszego bohatera do emigracji do Stanów.
Część wspomnień dotyczących okresu wojennego jest dość krótka, znacznie więcej przeczytacie o przygodach pana Jerzego jako architekta, pracującego przy bardzo interesujących i prestiżowych projektach na całym świecie. Warto przeczytać, jak z perspektywy człowieka już mocno dojrzałego (pan Jerzy w tym roku kończy 95 lat) wyglądał świat i Polska przez ostanie kilkadziesiąt lat.
Według Autora w dalszym ciągu ani Polacy, ani Amerykanie, ani Brytyjczycy nie zmienili swoich charakterów narodowych i niczego się nie nauczyli na własnych błędach. Anglicy – kiedy potrzebują Polaków, są uroczymi gospodarzami, jednak kiedy Polacy przestają być potrzebni – to won. Tak było zaraz po wojnie i tak jest teraz, podczas Brexitu.
Amerykanie nie wynieśli żadnej wiedzy z Wietnamu i z podobnym maniackim uporem działali i działają na Bliskim Wschodzie i w Afganistanie.
A my? My tylko w przypadkach narodowych klęsk, zagrożeni fizyczną eksterminacją zaczynamy współpracować. Bo przecież „gdzie dwóch Polaków tam trzy zdania”.
Tytuł: Ostatni pilot myśliwca
Autorzy: Jerzy Główczewski
Wydawnictwo: Wydawnictwo Naukowe PWN
Data wydania polskiego: marzec 2017
Liczba stron: 792
Data wydania polskiego: marzec 2017
Liczba stron: 792
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Drogi Czytelniku - pisząc komentarz, zgadzasz się na przetwarzanie swoich danych osobowych